Staram się być wesół nie tylko z nazwiska - choć pewnie jak to zwykle bywa z chęciami, nie zawsze udanie. Ale do – drewnianych – rzeczy. Drewno pociągało mnie od ... moich początków - i tu w skrócie opiszę moje z nim (prawie wszystkie) relacje. Mama z tatą (po ślubie!) do najbliższego autobusu chodzili lub jeździli rowerem parę kilometrów przez las..... no to przejdźmy do kolejnego punktu. Wychowałem się na wsi, przy lesie - dokładnie to spory kawałek za wsią ale chałupa (drewniana oczywiście) stała praktycznie wśród drzew, a za bramą podwórka – Puszcza Sandomierska. Z lasem = drewnem wiąże się więc większość młodzieńczych wspomnień: kontuzje i złamania przy ucieczkach przez płoty czy wspinaczkach po drzewach i... szybszych niż zakładałem powrotach na ziemię; próby grzania się przy ogniskach w lesie, dwukrotnie kończące się interwencją leśniczego i lokalnej OSP; pierwsze zarobione pieniądza - szkółka leśna, zbiór runa, ale i rzeczy, którymi się chwalić nie wypada ... - wówczas często w drewnianych kontaktach posiłkowałem się piłą czy siekierą. W szkole mówili że jestem ... drewniany (głównie koleżanki na dyskotekach i prywatkach - choć to nie jest chyba powód do chluby, ale zahacza o wiodący motyw życiorysu). Po przeprowadzce do Rzeszowa - gdzie do tej pory mieszkam - tato wszędzie wtykał drewno - parkiety, boazerie, własnoręcznie robione meble, a ja często zamieniałem to i owo we wióry, lub naśladowałem korniki, wiercąc tu i ówdzie - potem z reguły sprawdzałem twardość drewnianych elementów wyposażenia domu (np. szczotek, czy trzepaczek) na własnej skórze. No i zawsze na święta żywa choinka w domu! Pierwszy kontakt z drewnianym budownictwem sakralnym (znowu niechlubny początek), to... niestety zakończone sukcesem testowanie trwałości budulca moim zuchowym scyzorykiem w cerkwi w Komańczy. Ponieważ jednak ona spłonęła, nie stanowi już wyrzutu sumienia przy kolejnych tam moich wizytach. Później, gdy zacząłem turystycznie wędrować (głównie po górach) drewno zafascynowało mnie jeszcze bardziej: oczywiście cerkwie Beskidu Niskiego i liczne kościoły na południu Polski, ale także zagubione wśród gór cmentarze z I wojny z drewnianymi konstrukcjami Dusana Jurkovica. Jednak do utrwalania naszych więzi porzuciłem - na szczęście - wcześniej wspomniane zbrodnicze narzędzia na rzecz aparatu fotograficznego. No i tak mi jakoś zostało do dzisiaj. A że przy okazji zostałem przewodnikiem beskidzkim, więc zostaję i trwam w tych klimatach, próbując zarazić nimi: rodzinę (żona - nawet się udało, dzieci - tutaj jestem na etapie pozytywistycznej pracy u podstaw osiągając jednak początki sukcesów), znajomych i tych, którzy chcą (lub muszą) mnie słuchać. Do zobaczenia na szlaku - Architektury Drewnianej oczywiście, ale może i nie tylko. |